Faktem jest, że Ryan Reynolds grał w filmie Wade'a Wilsona, czyli Deadpoola i to właśnie jego wątek sprawił iż zgłupiałam. Być może przeoczyłam jakiś moment, w którym z ust kogokolwiek pada słowo "deadpool", a być może, że takiego momentu nie było. Osobiście jestem pewna drugiej opcji. Więc, Deadpool poszedł i wsiąkł, ale osoba, która ukrywa się pod jego maską jakoś się pojawiła. Mieliśmy możliwość zobaczyć jak Wade Wilson świetnie posługuje się tymi mieczykami (przepraszam, nie znam się na broni, nie bijcie, wybaczcie). Pod koniec, kiedy Stryker pcha do walki Weapon XI, Logan widząc te kupke zmieszną z różnych mutantów, zwraca się do niej "Wade" po czym żartuje na temat jego gadulstwa i zaszytych ust. Nawet i bez użycia imienia osoby myślące zrozumiałyby o kogo chodzi. Pojawił się Wilson z zaszytymi ustami i różnymi bombowymi mocami, a po paru latach dostajemy film tym razem, gdzie główną pare skrzypiec gra Wilson, ale pozbawiony tego wszystkiego. W "Deadpool" pojawiają się x-meni, co znaczy, że wszystko z "X-men geneza: wolverine" miało miejsce. W tym właśnie miejscu filmy straciły sens. Deadpool, a w sumie Wade Wilson, bo Deadpool nie istnieje, jednak żyje i załatwa swoje sprawy w fajnym czerwonym wdzianku, i w pewnym momencie nawet jedzie do wypasionej chaty x-menów, aby poprosić o pomoc. Mam nadzieję, że napisałam to w miare zrozumiale (ale naprawdę naprawdę przepraszam, bo to pewnie bardzo chaotyczne) i dodam tylko, że szkoda iż to nie Logan otworzył mu drzwi.